Niestety, ta niewykryta w porę nietolerancja bardzo niekorzystnie wpłynęła na stan mojego zdrowia.
Przez ten mijający rok musiałam się sporo nauczyć i wiele zmienić. Nie będę ukrywać, że te zmiany do łatwych nie należały, zwłaszcza na początku. Ale dzisiaj wiem, że było warto. Obecnie czuję się znacznie lepiej niż przed rokiem.
Pierwsze co musiałam zmienić, to zakupy. Gdzie i co kupować? Małe osiedlowe sklepy właściwie odpadają, pozostają te specjalistyczne, ewentualnie supermarkety, w których wyselekcjonowane są specjalne działy ze zdrową i bezglutenową żywnością.
Gdy już uda mi się skompletować potrzebne produkty, płacenie za nie „boli”, ponieważ bezglutenowa żywność zazwyczaj jest znacznie droższa od tej standardowej. Np. cena chleba oscyluje w granicach 15- 25 zł za kg. Kilogram atestowanej mąki bezglutenowej podobnie.
Chleb nauczyłam się wypiekać w domu, gdyż ten kupny smakowo pozostawia wiele do życzenia, a jego bardzo długi termin przydatności do spożycia sprawia, że do zdrowej żywności zaliczyć go nie można.
Drugim istotnym problemem było wypracowanie kompromisu w kwestii obiadów rodzinnych. Na początku przygotowywałam dwie wersje, jedną dla rodziny, drugą bezglutenową dla siebie. Jednak szybko doszłam do wniosku, że przez dłuższy czas tak się po prostu nie da.
Wypracowałam sobie pewne rozwiązania i tak np. jeśli przygotowuję naleśniki lub racuchy do zrobienia ciasta wykorzystuję mieszankę różnych bezglutenowych mąk takich jak: gryczana, ryżowa, kukurydziana, kokosowa, bezglutenowa owsiana. Aby ciasto nie było zbyt łamliwe, należy dodać większą ilość jajek. Do potraw wymagających panierki, zamiast bułki tartej stosuję otręby gryczane. Namaczaną bułkę w kotletach mielonych zamieniłam na ugotowaną kaszę gryczaną (polecam tę białą wersję, jest łagodniejsza w smaku). I tym oto sposobem, posiłki całej mojej rodziny stały się w dużej mierze bezglutenowe.
A jako, że wspomniane zamienniki tylko nieznacznie zmieniają smak tradycyjnych potraw, to nie dochodzi do protestów. Tym bardziej nie ma się o co wadzić… przecież są to zmiany na plus, także jeśli chodzi o wartości odżywcze posiłków.
Zmiana diety z początku bardzo skomplikowała mi sprawę odżywiania podczas maratonów.
Niestety znacząca większość żeli, batonów, izotoników i odżywek dla sportowców zawiera gluten. Z tym miałam największy problem. Pierwszy maraton jechałam na własnoręcznie upieczonych batonach. Jako „paliwo” sprawdziły się świetnie, jednak nie jestem w stanie wymyślić rozwiązania na zapakowanie ich w taki sposób, aby się nie rozpadały i abym mogła po nie sięgnąć jedną ręką.
Próbowałam różnych rozwiązań i jak to zazwyczaj bywa, te najprostsze okazują się najlepszymi.
Obecnie do kieszonki wsypuję suszone daktyle. Świetnie mi się na nich jeździ, są duże, więc wygodnie się po nie sięga, nie rozsypują się jak rodzynki. Jako rezerwę do kieszonki wrzucam kilka sztuk żeli Sqezzy, nie zawierają glutenu i mają fajne smaki, mój ulubiony, to ten o smaku piwa :)
Do bidonu wlewałam wodę z miodem, pomarańczowym sokiem i odrobiną soli. Na trasę do kieszonki pakowałam Litorsal, lub musujące tabletki magnezu z potasem.
Posiłki regeneracyjne na mecie, to zazwyczaj makaron lub pierogi – czyli nic dla mnie. Dlatego jadąc na maraton, posiłek regeneracyjny muszę przywieźć sobie z domu.
W zakończonym sezonie ogromnym wyzwaniem dla mnie, było przejechanie w „stylu bezglutenowym” 7-dmio dniowej etapówki Sudety MTB Challenge.
Zawodnicy startujący w tej etapówce muszą tak zaplanować swój bagaż, aby wszystkie niezbędne rzeczy zmieściły się w jednej 120-sto litrowej torbie. Kto jechał Challenge wie, że nie ma w niej miejsca na tygodniowy prowiant, zwłaszcza jeśli są to zapasteryzowane dania obiadowe w szklanych słoikach.
Gdyby nie pomoc naszego teamowego kolegi, kierowcy ogromnej gomolowej ciężarówki, która transportowała sprzęt organizatorów, oraz bagaże uczestników, mój udział w tym projekcie nie byłby możliwy. Szczepan oddał do mojej dyspozycji prawie całą niewielkich rozmiarów lodówkę znajdującą się w kabinie kierowcy, udostępnił kuchenkę gazową i codziennie z zaufaniem oddawał kluczyki, abym w spokoju mogła odgrzać i zjeść posiłek regeneracyjny.
Na trasie spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, otóż okazało się iż nie muszę wozić w kieszonce musujących tabletek Litorsalu, czy magnezu, ponieważ na bufetach serwowany był bezglutenowy izotonik Sqeezzy. Cieszyłam się z tego podwójnie, dlatego, że na produktach tej firmy jeździ mi się wyjątkowo dobrze, są jakby pode mnie stworzone.
Podczas wycieczek rowerowych mam zdecydowanie łatwiej, czas nie goni, więc można się zatrzymywać w mijanych po drodze lokalnych sklepikach celem uzupełnienia energii.
Moi towarzysze zazwyczaj kupują w nich banany, różne batony, lody itp... Mnie oprócz bananów i bakalii zdarza się czasem kupić np. kabanosa lub kawałek kiełbasy, czym oczywiście znacząco poprawiam humory pozostałym uczestnikom :).
No cóż, muszę sobie przecież jakoś radzić, innego wyjścia nie mam. Jednak bywają dni, że ciężko psychicznie znoszę moje wyrzeczenia. Tak dzieje się, gdy idziemy w gości, albo, gdy mamy teamowe wyjście na pizzę. Bo ani pizza, ani napicie się w knajpce małego piwka nie wchodzi w grę. Piwo niestety zawiera sporą dawkę glutenu.
Jednak nagrodą za takie wyrzeczenia jest poprawiający się stan zdrowia, co oczywiście cieszy najbardziej i motywuje na przyszłość.
Motywuję mnie również do wyszukiwania w sklepach żywności, która jest jak najbardziej zbliżona do tej naturalnej. W tym celu bardzo przydatna okazuje się być strona
czytamyetykiety pl - gorąco ją polecam!
Zwyciężyłam kończąc Sutedy MTB Challenge i zwyciężyłam w walce z glutenem.
Na koniec proponuję Wam sprawdzony przepis na smaczne ciasto marchewkowe. Zapewniam, że jest wyjątkowo proste do wykonania i każdy da sobie radę.
Potrzebne produkty na formę o wymiarach 23x35
- 350 gr mąki
- 4 jajka
- 60 gr cukru
- 1/2 szklanki oleju
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 1,5 łyżeczki cynamonu
- 500 gr startej na grubej tarce marchewki (można zrobić wersję 250 gr marchewki i 250 gr dyni)
– garść migdałów (najlepiej słupki lub płatki)
– garść rodzynek (polecam te jasne Golden)
– konfitura lub powidło do przełożenia
W misce ucieramy jajka, cukier i olej, stopniowo dodajemy marchew, następnie dosypujemy połączone wcześniej sypkie produkty (mąka, proszek, soda, cynamon). Na koniec dodajemy migdały i rodzynki. Wykładamy do wyłożonej papierem formy i pieczemy ok. godziny w temp. 180 *C. Po wystudzeni rozkrawamy i przekładamy konfiturą.
Do bezglutenowej wersji marchewkowca dodaję 1 jajko więcej, bezglutenowy proszek do pieczenia, oraz bezglutenową mąkę. Zazwyczaj jest to mieszanka kilku rodzajów mąk takich jak: gryczana, ryżowa, kokosowa, kukurydziana i z pestek dyni.