Źródło: Jacek Badura
01 Sep 2014 09:11
tagi:
Triathlon, Volvo Triathlon Series, Ironman
Tak się złożyło że i ja dostałem szansę starów z zawodach
triathlonowych, organizowanych przez GG.
Tym razem start odbywał się Chodzieży, a z racji tego, że mieliśmy do
dyspozycji wolny piątek, postanowiłem wybrać się tam z narzeczoną:)
W planach był nie tylko start, mieliśmy spędzić w spokoju parę dni i
zwiedzić miejsce gdzie zaczęło się państwo Polskie - Biskupin oraz
bazylikę w Gnieźnie.
Byłem pod wrażeniem wykopalisk w Biskupinie i tego, jak bardzo ludzie radzili sobie dawno temu. Sami też postanowiliśmy przenieść się w czasie i nocleg mieliśmy zaklepany w dworku Grylewo w miejscowości o tej samej nazwie. Spanie w tak tajemniczym miejscu przyprawiało dreszcze mojej narzeczonej...ale przeżycie było niezapomniane, cały budynek tylko dla nas, i te wnętrza!! :)
Ale co tam, miałem pisać o zwodach... po zwiedzaniu w sobotni wieczór udaliśmy się do Chodzieży po odbiór pakietu startowego, w skład którego wchodzi czepek, numerki na kask, rower i duży na plecy. Po wzięciu pięknego plecaczka udaliśmy się o godzinie 19 na odprawę techniczną, która wyjaśnia wszystkim co, jak, kiedy i gdzie. Czyli w jaką stronę płyniemy, gdzie jest strefa zmian i jak poruszamy się na rowerze...
Ostatnia noc przed startem mija szybko i już o 6 rano jesteśmy na nogach. Niestety wczoraj nie udało się spotkać z kolegami z drużyny ale dziś rano już na pewno się spotkamy, przecież do 8 musimy wstawić rowery do strefy i wszystkie potrzebne rzeczy na później. Mi z racji nazwiska przypada numer 1.Podobnie jak w szkole, zawsze byłem pierwszy w dzienniku. Wstawiam rower i spotykam kolegów. Wszyscy bojowo nastawieni na start. Pogoda znośna, nie upał i nie pada... więc idealnie. W Brodnicy było strasznie gorąco i trzeba było się mocno nawadniać, aby nie omdleć... a tu wręcz pogoda marzenie. Zostawiamy sprzęty i udajemy się na kawę. Godzina do startu, na spokojnie zamawiamy po kawie i siadamy na ławeczce przy jeziorku... powoli zaczynam się denerwować...
Michał pierwszy wciska się w piankę, naprawdę trudna to sztuka, ale daje radę. Zapinam mu zamek na plecach i zaczynam ja pomału wciągać to na ciało... kilka machnięć rękami, parę skłonów i zapinam piankę na gotowo... I wciąż się denerwuję, jednak moje pływanie pozostawia wiele do życzenia. Ale cóż tam, jest ze mną moja dziewczyna, ona dodaje mi otuchy.
Już tylko kwadrans i start, start do rozpoczęcia zmagań, które otworzy pływanie na dystansie 1900 metrów. Wiem że jak dopłynę to na rowerze troszkę podgonię, jednak rower jest moją ulubioną częścią zmagań. W dodatku zamontowałem przed zawodami nakładkę na kierownice zwaną lemondką i po paru przedstartowych próbach, zauważyłem wzrost średniej prędkości o 3 km/h. Powinno być dobrze. Wchodzimy do wody przez matę od pomiaru czasu i za niecałe 3 minutki startujemy.
Tradycyjnie zaczynam delikatnie, zawsze zaczynam delikatnie. Na zmianę kraulem z żabką. Przy stylu klasycznym występuje problem nawigacji i czasami żabką mijam ludzi płynących kraulem w całkiem innym kierunku niż czerwona boja wyznaczająca nawrót. Mimo tego, że w wodzie wszyscy są do siebie podobni, rozpoznaję Michała. Ma charakterystyczne okulary i napis na plecach swojej pianki. Zagaduje do niego, żeby przyśpieszył i przez większą część dystansu płyniemy razem. Raz on a raz ja prowadząc. W wodzie jestem tylko 40 minut, ale ciągnie mi się ten czas okropnie... Przy wyjściu z wody widzę Anetę, moją narzeczoną i już mi lepiej, jest też Tomek i mocno mi kibicuje. Ledwo zaczynam biec, ciężko przestawić się z płynięcia na bieg... będzie tak jeszcze przy zamianie roweru na bieganie właśnie.
Nie widzę Michała, wyszedł z wody? Zobaczę po trasie rowerowej gdyż mijamy się w połowie dystansu parę razy. Po kilku zakrętach i ułożeniu się na lemondce zaczynam kręcić, mocno i szybko, ech ten wynalazek aerodynamiczny, robi z mojej postaci opływową figurę i daje niesamowitą prędkość:) Nagle zza pleców wyskakuje Michał, jedzie mocniej niż ja. Postanawiam utrzymać jego tempo. Nie za blisko, żeby nie zostać posądzonym o drafting. Jazda na kole jest zabroniona. Jedziemy różnie, raz ja go doganiam, raz on mi odjeżdża... parę razy się wymieniamy na prowadzeniu. Piję i jem, zapominając o wysiłku jaki sobie zafundowałem próbując utrzymać prędkość kolegi. Niestety na wjeździe na 4 pętle, Michał mi odjeżdża. Trudno, chociaż po czasie widzę że będzie dobrze. Mój rekord z poprzednich zawodów i zarazem rekord życiowy 5.17.45 jest możliwy do poprawienia. Dojeżdżam do strefy zeskakuje z roweru i... tradycyjnie nie potrafię zacząć biec. Zaciskam zęby i już zamieniam buty kolarskie na biegowe.
Przy wybiegu ze strefy Anetka robi mi zdjęcie i daje żela energetycznego. Oj jak lubię żele... wsysam go i zapijam wodą. Do przebiegnięcia tylko 4 kółeczka w koło jeziora... tylko 4 ale to 21 kilometrów. Dobrze mi się biegnie, wciąż szansa na rekord. Mój rekord. Dużo ludzi spaceruje i dopinguje mnie na trasie, a ja niesiony dopingiem nie zauważam bólu jaki mi towarzyszy od jakiegoś czasu. Ostatnia pętla mija szybko, wpadam na metę...JEST!!!
5.05.06 rekord pobity! Mam powód do dumy.
Powód do dumy podwójny, jestem drugi w kategorii wiekowej. Pozostały jeszcze jedne zawody z serii Tri. W Mrągowie za dwa tygodnie następny i już ostatni start na dystansie 1/2 IRONMAN. Ale któż wie, może jeszcze coś się znajdzie? Ostatnio tyle się dzieje...:)