Źródło: Tomasz Ligocki
22 Sep 2014 19:35
tagi:
crosstriathlon, Tyniec
Tegoroczne Mistrzostwa Polski odbyły się 24.08.2014 r. na bardzo wymagającej trasie w Tyńcu. Specyfika oraz umiejscowienie zawodów spowodowały, że stały się moim priorytetowym startem w tym sezonie, do którego przygotowałem się szczególnie mocno. .
Po odebraniu pakietu startowego mogłem zająć się ustawieniem sprzętu w strefie zmian i zabezpieczeniem go przed deszczem (jak pięknie było wskoczyć w suche buty rowerowe i biegowe). Na szczęście przygotowałem też sobie rękawiczki, nawet wolę nie myśleć jak w tak trudnych warunkach zmieniałbym biegi przy pomocy gripów.
Przed startem pływania prawie 150 osób zostaje wyczytanych przez sędziego. Parę osób widząc trudności pływackie na Wiśle (temperatura wody 17stopni, prądy i zawirowania) rezygnuje ze startu, a kilkoro zostaje niedopuszczonych ze względu na brak pianki. Po kilku minutach w lodowatej wodzie udaje się mimo prądu rzeki ustawić zawodników na linii startu. Pływanie odbywa się na dystansie 1000 metrów (700m z prądem a 300m pod prąd) dookoła bojek ustawionych na środku rzeki. Pływanie z prądem wychodzi dobrze, natomiast powrót pod prąd to ,,niekończąca się historia” (ludzie słabo pływający zamiast wracać do strefy zmian mieli szansę obejrzeć z bliska Wawel).
Z uczuciem ulgi wychodzę z wody, szybko zrzucam piankę i ubieram się w graty potrzebne do jazdy rowerem na 25 km trasie. Bardzo szybko poprawiam 30 lokatę osiągniętą po pływaniu. Widok niesamowicie męczących się na błotnistych podjazdach i zjazdach zawodników specjalizujących się w jeździe na czas dodaje mi skrzydeł i jeszcze mocniej naciskam na pedały. Euforia z jazdy w tak ogromnie trudnych warunkach na moim nowym Pikusiu (rower 29 złożony na ramie Accent Peak) powoduje, że zapominam o zmęczeniu. Rower kończę na 10 pozycji, w naprawdę doborowej stawce.
Kolejna wizyta w ,,boksie” i mogę wybiec na 9 kilometrową tracę biegu crossowego. Organizatorzy zadbali, aby i tu nie było zbyt łatwo. Bieg rozpoczynamy 200 - tu metrową ścianą płaczu – schody kończące się stromym podejściem przy pomocy liny. Organizator chyba nie na darmo nazywał je „schodami do nieba”. Potem już luz: 300 metrów podbiegu, karkołomne zbiegi i kilometr po polach w kierunku mety. Taką ,,niezapomnianą” rundkę muszę pokonać aż trzy razy.
Zawody kończę 14 open z niewielką stratą do Jacka Domowicza, czwartego zawodnika Mistrzostw Świata w tej dyscyplinie w mojej kategorii. Takiego udanego startu nawet nie mogłem sobie wymarzyć. Dopiero w tak trudnych warunkach widzę, jak ważne jest moje 15-to letnie doświadczenie nabierane na trasach XC oraz maratonów rowerowych. Ukłon także dla moich niesamowitych kolegów z Samozwańczej Sekcji Ścieżkowej, którzy całą zimę przeganiali mnie po wąwozach w miejscowości Rogoźnik.
Mój wysiłek został nagrodzony niebotycznym pucharem (ciekawe czy żona mnie nie wyrzuci z nim z domu?) oraz miłymi wspomnieniami na długie lata. Wszystkim startującym w zawodach MTB polecam takie zawody triathlonowe, bo tam właśnie, kiedy jest ciężko, to dla nas łatwiej.