Słońce, pot i błoto - Challenge 2014
Źródło: Przemek Knap
18 Aug 2014 08:54
tagi:
MTB Challenge 2014,
RSS Wyślij e-mail Drukuj
MTB Challenge to jedyna etapówka w tej części Europy, która wyciśnie z Was siódme poty i będzie to robić powoli, dzień po dniu, przez niemalże cały tydzień. Jako że lubimy, gdy jest ciężko i pod górę, w niedzielę 27. lipca mocna ekipa z teamu Gomola Trans Airco pojawiła się na starcie w Stroniu Śląskim.

Gorączka dnia, czyli Prolog

Zaczęło się prologiem i niech Was nie zwiedzie fakt, że miał tylko 16,5 km. Już sam podjazd na miejsce startu w Czarnej Górze pozwolił rozgrzać mięśnie, potem było już tylko lepiej. Asfalt pnący się ostro pod górę, przekształcił się w szutrową drogę, przecinającą raz po raz narciarskie stoki. Niestety zamiast śniegu to prażące słońce było panem tego dnia. Czekamy zatem, z Sufą na naszą kolej układając taktykę na kolejne dni. Po 6,5 km podjazdu pełnego ciepła i słońca dociągnęliśmy do całkiem miłego zjazdu. Na mecie Mamba mogła święcić swój triumf - my niestety tym razem świata nie zawojowaliśmy. Dajemy sobie szanse w kolejne dni.

opis


Dzień grzmotu

To, co miało nastąpić w ciągu tego dnia było jak grom z jasnego nieba. Zaczęło się niewinnym podjazdem, po części drogą zjazdu z dnia poprzedniego. Stawka rozciągnęła się od samego początku, więc wiadomym było, że niektórzy metę osiągną, gdy inni mozolnie będą jeszcze walczyć pod Śnieżnikiem. Jedziemy sobie w tempie rowerowych emerytów, pogoda dopisuje, choć trasa jakaś taka dziwnie wilgotna szczególnie w lesie, kamienie śliskie a korzenie nie lepsze. Dobrze jest, bo za nami jeszcze sporo osób, nie będziemy zamykać tego peletonu. Mijamy pierwszy bufet, uzupełniamy bidony i powoli dociera do nas zrazu delikatny, a z czasem coraz wyraźniejszy odgłos grzmotów. Patrzymy w kierunku Czarnej Góry i widzimy kłębowisko czarnych chmur z wyraźnym śladem padającego deszczu. Modlimy się w duchu, żeby tylko nie dopadła nas ta ulewa na zjeździe spod Śnieżnika. Sufa pognał już w dół na swoich 29” ja tylko usłyszałem za plecami „achtung” i para Niemców mignęła mi na moment i już byli przede mną. Dobrzy są, więc i ja nabrałem odwagi i popędziłem na kolejny bufet. Krótki deszcz dał nam trochę ochłody, a przed nami kolejny tego dnia podjazd pod Śnieżnik. Szlak w stronę Czarnej Góry był jedną wielką wodno-błotną kąpielą. Musiało się tu dziać, nas oberwanie chmury ominęło, ale ci z mocną nogą, którzy byli tam wcześniej mieli prawdziwy Armagedon. Na mecie kolejne pudło Mamby, a reszta ekipy gdzieś tam porozrzucana wśród całej stawki.

opis


Szybki dzień

Szybko i szybciej i jeszcze szybciej– czy to jest możliwe? Żeby jeździć ze średnią 21 km/h po górach trzeba mieć moc ponadprzeciętną. Mistrz jest tylko jeden – Bartosz Janowski zdeklasował rywali. Nasz Masters Team zadowolił się skromniejszym miejscem, bo choć na zjazdach 60 km/h nie robiło wielkiego wrażenia, to trudny technicznie graniczny grzbiet ciągnący się ponad 10 km skutecznie zwolnił większość startujących. Błoto, dziury, korzenie – tyłek trzeba mieć twardy, ale radość z jazdy gwarantowana, szczególnie, gdy na finiszu czekał na wszystkich szybki, ale i niezwykle widokowy, biegnący polami zjazd na metę w Stroniu Śląskim.

opis


Tym razem nie obyło się bez strat, dwie złapane gumy Mirona to nic w stosunku do połamanej karbonowej ramy Wojtka. I kiedy wydawało się, że Challenge się dla niego zakończy, szczęśliwym zbiegiem okoliczności następnego dnia rano czekał na niego stary, dobry Lappiere, przywieziony przez uprzejmych kolegów prosto z domu. Mamba oczywiście wygrała drugi etap i końcową klasyfikację ¼ Challenge.

Dzień prawdy.

Borówkowa. Jeśli wiecie, o czym piszę to rozumiecie, dlaczego był to dzień prawdy. Ale zanim dojechaliśmy na Borówkową, to wcześniej było 20 km szlaku granicznego. Pogoda fantastyczna, lekki wiaterek i delikatne słońce pozwalały cieszyć się życiem. Gdyby tylko nie było tam tych cholernych korzeni, luźnych kamieni i nieustającego góra-dół. Ale czy wtedy dawałoby to taką satysfakcję? Bolący tyłek, zmaltretowane ramiona i napięty od nieustannej uwagi kark dają tę niesamowitą satysfakcję po dojechaniu na metę po tych niemalże 70 km. Ale zanim była meta, był zjazd z Kalwarii. Przerażeni widzowie, przypadkowi kibice, którzy albo klaskali z podziwem albo zamierali z przerażenia patrząc na ekwilibrystyczne i mocno karkołomne wyczyny jeźdźców. Tak, ten dzień pozwolił spojrzeć w głąb siebie i odpowiedzieć sobie na pytanie czy już jestem prawdziwym bikerem czy dopiero na takiego aspiruję. Kto nie zszedł z roweru na Borówkowej, kto ustał na zjeździe z Kalwarii, ten może powiedzieć, że jest rasowym kolarzem górskim. Reszta, niech patrzy na zwycięzców i próbuje za rok.


opis


Błotny dzień

Powiedzieć po czwartym etapie, że lubi się błoto, to przyznać się do głębokiej cyklozy, do pewnego rodzaju upośledzenia umysłu. Czterdzieści kilometrów błota zużyło nas, nasze rowery i obsługę bufetów. Woda nie służyła dzisiaj do gaszenia pragnienia. Zapchane błotem przerzutki, hamulce i łańcuchy domagały się jednego – wody. Na niewiele się to zdawało. Kolejne parę metrów i wszystko wyglądało znowu tak samo.


opis


Dziadków energia opuściła i można powiedzieć, że zabezpieczaliśmy trasę, żeby nikt nie został w tyle sam. Ma to te dobre strony, że nie czuje się oddechu konkurencji na plecach więc na zjazdach można spokojnie kontrolować sytuację. A potwierdzeniem faktu, że ten etap nie był łatwy, niech będzie liczba uczestników, którzy się wycofali. Meta nasza i już tylko 80 km do końca tej udręki. Ale przecież to kochamy, więc ostatni etap i będziemy mogli pojechać do domów :)

Dzień ostatni, czyli epilog

Padało przez noc, padało przez ranek, ale na szczęście dzień powitał nas bez deszczu. Myślę, że na starcie większość myślała już o mecie. Zanim to nastąpiło, było jeszcze osiemdziesiąt kilometrów ładnej i ciekawej trasy. Zaczęło się prawdziwą „ścianą płaczu”. Narzuciłem sobie niezłe tempo i wszystko toczyło się dobrze do momentu, gdy usłyszałem strzał w tylnym kole. Pęknięta szprycha, a tu dopiero drugi kilometr ostatniego etapu. Chłopaki z ekipy motocyklowej poratowali mnie kombinerkami, trochę kombinowania i mogę gonić peleton. Kręcę ile mogę, ale już widać, że i tym razem ciężko będzie wygrać etap. Czołówki już dawno nie widać, ale od czasu do czasu mijamy dzisiejszych niedobitków. Wreszcie jest i asfalt w Ratnie, Sufa coś krzyczy, że lokomotywa odjeżdża i trzeba się podpiąć, ale nie daję rady. Po 10 minutach widzę, że lokomotywa się zatrzymała i zajada się makaronem. Ostatnie kilometry podjazdu w Górach Stołowych, łąki i pola pod Szczelińcem i zjeżdżamy z Pasterki w stronę Kudowy, jeszcze tylko Góra Parkowa, jeszcze kawałek szybkiego bruku i z ulgą i szczęściem zarazem przejeżdżamy linię mety. To już naprawdę jest koniec. Jutro będziemy myśleli, że brak nam tego wszystkiego, ale dzisiaj mamy już dosyć. Już tylko ceremonie, nagrody i oklaski dla zwycięzców, wspólna fotka wszystkich uczestników i zadowoleni z przeżytej przygody jedziemy do domu... albo zostajemy na wypasionym bankiecie, do wyboru i... do zobaczenia za rok na challengowych trasach.


opis


opis

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.